Do 17 października możemy oglądać w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego przy ul. Matejki 32/38 wystawę pt. „104 x propaganda” gromadzącą 145 plakatów datowanych od 1945 roku po wydruki współczesne. Jest to czwarta ekspozycja z trwającego od 2018 roku cyklu[1] podsumowującego – według zamysłu autorów – ponad 100 lat historii plakatu propagandowego w Polsce. Jubileusz ten jest oczywiście umowny – jak wiadomo, stulecie odzyskania niepodległości i odradzanie się instytucji państwowych, gospodarczych i kulturalnych skłoniło twórców i badaczy wielu dziedzin do podobnych inicjatyw. Łódzką wystawę odróżnia zakres eksponatów – w znacznej mierze pochodzących ze zbiorów Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego oraz zaproponowanych przez nową część grupy kuratorskiej. Na jej czele stanęła Emilia Wernicka – współautorka poprzednich wystaw i autorka identyfikacji graficznej cyklu, z Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi dołączyli Karolina Grudzińska, Piotr Karczewski i Sławomir Kosmynka, a z Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego Lucyna Chróścik[2] i Beata Gamrowska.
To jest spektakularna i zaskakująca wystawa. Wbrew oczekiwaniom, które budzi tytuł, nie jest to pokaz plakatu stricte propagandowego. A nawet – można powiedzieć – jest go tutaj mało. Zobaczymy za to plakaty reklamowe, społeczne, interwencyjne, informacyjne, okolicznościowe, artystyczne oraz – nazwijmy to – metapropagandowe. Aby zrozumieć ten wybór dzieł, trzeba cofnąć się do intencji autorów całego cyklu. A chodziło nie tylko o wieloznaczność słowa „propaganda”, które implikuje zarówno ostentacyjną perswazję, manipulację, jak i propagowanie lub zachęcanie do czegoś. Proponując koncepcję wystawy „104 x propaganda” zamierzano ukazać więc, podobnie jak wcześniej, „polifonię interpretacji tego terminu”. Co więcej, w pokrewieństwie propagandy i sztuki dostrzeżono możliwość całkowitej waloryzacji propagandy:
Jeśli możemy nadać […] [tym plakatom] wspólny mianownik „propagandowe”, to tylko w dobrym tego słowa znaczeniu. Takim, że mają moc wpływania na odbiorcę, że skłaniają go do myślenia a czasem nawet poruszają jego sumienie [3].
Z tak ogólnym i szerokim rozumieniem propagandy warto polemizować. Czy skuteczny retorycznie i atrakcyjny wizualnie komunikat można utożsamiać z propagandą? Czy nie umyka wówczas najgroźniejsza jej właściwość, tzn. dezinformacja? Wreszcie, czy nie zanika jej podstawowe, etymologiczne znaczenie, jakim jest szerzenie, rozprzestrzenianie, ekspansja idei, przekonań czy wiary? Nie miejsce tutaj na analizę technik propagandy i jej typów. Trzeba jednak rozważyć zasadność zaproponowanego przez kuratorów rozszerzenia pojęcia propagandy. I tak, po pierwsze, można zauważyć, że nie ma niewinnego czy neutralnego propagowania sztuki lub estetyki, nawet w jeśli politycznie, religijnie czy społecznie o nic nie walczą. Opowiadanie się za jakimś sposobem tworzenia, za jakimś stylem – mówi Wittgenstein – jest uprawianiem propagandy na rzecz takiego właśnie, a nie innego rozwiązania[4]. Jest wyrażaniem tego, co się myśli, odmową przyjęcia innego rozwiązania, a nawet pogardą wobec innych rozwiązań. Inaczej mówiąc, gdy przyjmujemy określone kryteria tego, co nam się podoba, estetyka realizuje się de facto jako retoryka, a sztuka jest jej medium (można estetykę rozumieć inaczej, ale to zupełnie odrębny temat). Po drugie, nasze jednostkowe życie, jak i przestrzeń publiczna, przesycone są dziś ostentacyjną propagandą, która zawładnęła przede wszystkim mediami społecznościowymi. Przejęcie strategii propagandowej na zasadzie subwersji wydaje się nie tylko atrakcyjną możliwością, ale wręcz powinnością artystów. Niemniej jednak, poszerzone pojęcie propagandy sprawia, że wystawa ta, to w istocie wariacje na temat propagandy. Prace nie mają wspólnego wyróżnika, a koncepcja wystawiennicza zdradza zaledwie istnienie pewnych łączników dotyczących poszczególnych prac lub ich nieco większych grup. Niniejszy tekst zatem też będzie sumą wariacji na temat wystawy.
1. Gdzie ta propaganda?
Propagandowa jest sama ekspozycja, co naturalnie jest jej atutem. Wchodzący do hallu biblioteki widzą ciągnące się na długości kilkunastu metrów przez wszystkie piętra czerwone i czarne pasy tkanin, a na nich w kolumnach plakaty, nawet po 10 na jednej szarfie. Oczywiście trudno się to ogląda, bolą kark i szyja, a wzrok skupia się może na pierwszych trzech rzędach. Wygrywają te plakaty, które są blisko oczu widza, albo te najbardziej krzykliwe i skontrastowane, a także przedstawiające znajome, łatwo rozpoznawalne kształty. Żabia perspektywa, która monumentalizuje całość, niezawodnie robi pierwsze mocne wrażenie: to jest atak na widza. Królują wyraźne konturowe sylwetki i… zwierzęta. Natomiast konwencje subwertisingowa i metapropagandowa współczesnych plakatów sprawiają, że widz nie od razu wie, z czym ma do czynienia. Z kolei błyskotliwość wielu dzieł dawnych jest całkowicie uniwersalna i wiele prac o nic nie walczy. Miejscami odbiorca jest zgubiony! Łącznie dostajemy w istocie dawkę propagandowych tricków: zaskoczyć i przytłoczyć skalą, usytuować (pomniejszyć) odbiorcę, przykuć uwagę, zdezorientować co do szczegółów (a nie ma przewodnika…). Można – rzecz jasna, jeśli propaganda się udała – wchodzić na kolejne piętra BUŁy i próbować oglądać wyżej zawieszone plakaty z dogodniejszej pozycji, ale to nie zawsze jest możliwe, poza tym szklane balustrady nasilają lęk wysokości. Cóż, z propagandą nie ma żartów.
Nie sposób uciec od tego fenomenu sztuki plakatowej. A "104 x propaganda" tylko to potwierdza. Tuż obok banneru z hasłem wystawy i tekstem wprowadzenia znajdziemy dwa plakaty Henryka Tomaszewskiego (który wraz z Józefem Mroszczakiem kształtował fenomen powojennego plakatu w Polsce) pt. Ja Ty On My: ojczyzna sumą Jej wartości (1973-1974). Jest to właściwie dyptyk (i może lepiej byłoby go czytać ułożonego w linii poziomej), który tak ascetycznie apeluje do odpowiedzialności zbiorowej za ojczyznę, że mógłby stać się normą komunikatu politycznego. Żyłoby się piękniej. Bez dwóch zdań spadkobiercą tej tradycji jest łódzki artysta Tadeusz Piechura, którego – inny od wszystkich, jak wzór na tkaninę – plakat pierwszomajowy jest widoczny po przeciwległej stronie tytułowej szarfy. Z tej samej pracowni wyszedł mieszkający od 1950 roku w Łodzi Jakub Erol. Każdy zauważy tego gołębia (1948), który chowa w sobie kulę ziemską i propaguje Deklarację Praw Człowieka. Z pierwszego pokolenia Polskiej Szkoły Plakatu liczbowo uprzywilejowany jest tutaj Wiktor Górka, którego aż 4 plakaty są na wystawie: Tu jeżdżą ryzykanci, 1968; Utrzymuj porządek, 1969; Taka kuchenka starczy na lata, 1969; Cyrk, 1973. Dwa pierwsze przypominają o malarskiej genezie polskiej szkoły plakatu, a dwa kolejne o tradycji konstruktywistycznej. Spośród uczniów Tomaszewskiego warto zwrócić uwagę na dwa przynajmniej jeszcze nazwiska. Ryszard Kuba Grzybowski (także łodzianin, z wyboru) doskonale reinterpretował motywy ludowe, tutaj zobaczymy jego Dni folkloru ziemi łódzkiej (1965). Natomiast by zobaczyć Ile trwa zaraz? Zbigniewa Waszczeniuka (1975), trzeba pielgrzymować na samą górę, bo pastelowy plakat będący logiczno-plastyczną zagadką/ćwiczeniem wymyślonym dla studentów przez Tomaszewskiego z dołu jest zupełnie nieczytelny. Praca nie ma nic wspólnego z propagandą i z sąsiadującym plakatem Gerarda Labusa 1 maja. Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się (1967) tworzy największy możliwy na tej wystawie kontrast treściowy i formalny (warto się więc tam wspiąć, dobry widok jest też z windy). Nota bene chyba każdy inny plakat Labusa lepiej by zareklamował tego ciekawego twórcę.
3. Łódzka szkoła plakatu i metapropaganda
Drugą nieformalną szkołę plakatu także inicjował tandem: Bogusław Balicki i Stanisław Łabęcki. Nietypowy format plakatu 8 marca (97,7 x 49,9 cm) Kobieta w malarstwie i grafice łódzkiej (1971) słusznie przyciąga uwagę. To święto, którego od wielu lat nie chce obchodzić znaczna część kobiet, na szczęście tutaj zaakcentowane jest niepropagandowo właśnie. Łódzka szkoła plakatu charakteryzuje się oszczędnością środków i dyscypliną strukturalną oraz ewoluowaniem w kierunku plakatu typograficznego. Plejada starszych i młodszych twórców z łódzkiej ASP naturalnie upodobała sobie ten kierunek, ale ta ekspozycja nie sprzyja recepcji tego typu komunikatów. Trzeba je czytać po prostu. Być może więc to trochę przypadkowe, ale z plakatów typograficznych najbardziej wybija się praca Karoliny Grudzińskiej. Jest to jeden z plakatów mający za główny motyw słowo „propaganda” i o nim próbuje coś powiedzieć za pomocą środków propagandowych: dezinformacja, puste jakby etykiety, uporczywe powtarzanie motywu, sugestia tekstu czy gazetowego rastra. Ciekawa jest ta propozycja szczegónie właśnie jako wypowiedź metapropagandowa. Wisi na samym dole.
4. Powtórka z plakatu
Sześć plakatów w trzech wersjach kolorystycznych (a dlaczego nie w czterech, skoro są w BUŁ?) Jerzego Trelińskiego odczytuję jako gest antypropagandowy i propagujący zarazem innego słynnego łódzkiego artystę i pedagoga, który ma w swej artystycznej biografii konceptualno-interwencyjny epizod polegający na tym, że przemaszerował w 1974 w pochodzie pierwszomajowym z zawieszonym na ramionach wielkim transparentem „TRELIŃSKI”. Niosąc go nie w górze, a na sobie, w „ludzkim wymiarze”, odwoływał się do jednostkowej obecności każdego człowieka. Propaganda jej nie ceni. I tutaj aż się prosi przywołać cudem (a jednak) widoczny plakat typograficzny jednej z młodszych autorek (Daria Łuka) Let us do the thinking for you. To typowe dla tej wystawy, że możemy na własną rękę szukać powiazań między pracami zupełnie niepodobnymi do siebie i odległymi o ponad 50 lat.
5. Powtórka z rzeczywistości
Dziwić musi liczba (aż 12) plakatów Tomasza Bogusławskiego. To bardzo popularny twórca posługujący się fotografią, łowiący zwykłe rzeczy i przekształcający je w metafory oddające treść najbardziej skomplikowanych dzieł czy wydarzeń artystycznych. Uzasadnienie może być chyba tylko takie, że cytat z rzeczywistości działa na nas niezawodnie, zaświadcza jakoby o prawdzie i zwodzi najskuteczniej. Szkoda więc, że nie ma tu konkurencji dla tej strategii artystycznej. Dodałabym na przykład któryś z plakatów Władysława Pluty na dzień nauczyciela: ten z kałamarzem, albo stalówką. Dobrze, że jest Romana Cieślewicza Nie dotykaj min, bomb i pocisków. Grozi ci śmierć lub kalectwo (1955) i fotograficzny cytat z dzieła sztuki, czyli Karola Śliwki i Janusza Czarneckiego Chroń nogi z 1974 roku. Przez porównanie można docenić różne sposoby wykorzystania rzeczy w ich nienaturalnym kontekście. Warto przy okazji odszukać inne prace Śliwki: Krajową loterię pieniężną z 1970 roku (czyli jak połączyć słonia z liściem koniczyny) i Przechylisz – wywrócisz (czyli pojazd gąsiennicowy w służbie BHP w z 1976 roku).
Za mało Cieślewicza… Sporo byłoby tych nazwisk, które chciałoby się na wystawie zobaczyć. Można odnieść wrażenie, że kuratorzy postawili na prace mniej znane, choć nie jest to regułą. Faktycznie jednak, można zapamiętać dzięki temu kilka perełek i rzadko przywoływanych nazwisk, jak te: jeszcze jeden behapowski plakat bardzo ciekawego artysty Romana Szałasa C2H5OH spirytus upija…CH3OH spirytus metylowy zabija! (1970), cała seria reklamująca polskie przedsiębiorstwa, m. in. Jerzego Danielewicza Textilimpex (1974), Janusza Wiktorowskiego Nowoczesne tkaniny dla wszystkich (1975). I oczywiście psy – te dopiero się wyróżniają: czarny terier – Optima znaczy najlepsza (1968) i jamnik – Polish wool (1978). Nie ma co! Trzeba dodać, że przydałby się cocker spaniel Janusza Grabiańskiego dla LOT-u.
6. Linia – czyli trochę abstrakcyjnej higieny
Są różne szkoły prezentowania plakatu: według tematu, według motywu, podobne kolorystycznie i na odwrót skontrastowane kolorystycznie itp. Tutaj świetnie ogląda się plakaty, w których główną rolę gra linia oddzielająca jednolite masy barwne. Widać wtedy, jak retoryka komunistycznego plakatu politycznego sprawdza się we współczesnym plakacie społeczno-krytycznym, widać, którędy sączy się wpływ kształcenia artystycznego, konstruktywizmu, pop-artu. Wystarczy porównać Mieczysława Wasilewskiego oscylację kształtów ludzkich sylwetek i orła białego w najbardziej chyba znanym plakacie przygotowanym na okoliczność 22 lipca (1977) i Urodzonego konsumenta Tomasza Sochackiego (2009). To zestawienie najlepiej obrazuje polifoniczność propagandy, o którą chodzi kuratorom. Podobnych, choć może nie tak silnych formalnych korespondencji, jest tutaj więcej.
7. Inna szkoła plakatu – czyli AMS
Konkurs Galerii Plakatu AMS ma już 20 lat. W 24 edycjach niezależne jury wybierało spośród kilkunastu tysięcy projektów plakaty, które widujemy na bilbordach i przystankach. Głównie reklamują... myślenie. Ćwiczenie z myślenia, które też zaliczamy do tradycji Polskiej Szkoły Plakatu można sobie zrobić na przykład oglądając prace Inez Łaguny (edycja 21. Nie produkuj śmieci) czy Anny Czochary lub Rozalii Michalskiej (edycja 24. Wygodnie i odpowiedzialnie, czyli jak? – jak żyć odpowiedzialnie i zarazem wygodnie).
8. Słowem, nie ważne o jaki (i czy w ogóle) majonez chodzi. Można go łatwo zrobić samemu :).
9. Można też dokonać innej selekcji plakatów w kolejnej recenzji.
PS. Pojawił się katalog. Serdecznie polecam!
[1] Wystawy pierwsza i trzecia odbyły się w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku (7-23.11.2018, kuratorzy: Aneta Kwiatkowska, Adam Świeżewski, Emilia Wernicka; 1-12.02.2023, kuratorzy: Emilia Wernicka, Matylda Filas, Anetą Kwiatkowska), druga miała miejsce w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu (12-28.02.2020, kuratorzy: Andrzej Moczydłowski, Magdalena Wosik, Aneta Kwiatkowska, Adam Świerżewski, Emilia Wernicka. Do edycji 1. i 2. wydano wspólny katalog „100 x propaganda” (red. A. Baliński, Gdańsk 2020) oraz publikację „100 x propaganda – sympozjum” (red. A. Baliński, Gdańsk 2019).
[2] Bardzo dziękuję Pani kustosz Lucynie Chróścik za pomoc w przygotowaniu tekstu.
[3] „100 x propaganda – sympozjum” , jak wyżej, s. 21.
[4] Ludwig Wittgenstein, Lectures & Conversations on Aesthetics, Psychology and Religious Belief, opr. Y. Smythies, R. Rheesi i A. Taylor, red. C. Barrett, University of California Press Berkeley, Los Angeles 1967, s. 28.